powrót
Tajemnica dzwonu Marii Rodziewiczówny

A więc co to jest za dzwon, jaka jest jego historia i skąd się tam wziął?

Żeby odpowiedzieć na te pytania, a przynajmniej na ich część, musimy wrócić do czasu, gdy w roku 1881 młoda Maria Rodziewiczówna została zmuszona sytuacją życiową do zajęcia się majątkiem rodzinnym - Hruszowa, leżącym w powiecie kobryńskim, pomiędzy Antopolem a Horodcem (Polesie). Z niewielkimi przerwami, wynikającymi z zawirowań historycznych, trwało to do wybuchu drugiej wojny światowej. Tam też napisała większość swych utworów. Współżycie i współpraca z miejscową, głównie prawosławną, ludnością nie układała się chyba tak źle (na przykład wszyscy chłopi objęci byli opieką medyczną), choć nie obyło się bez pewnych zgrzytów i momentów wręcz tragicznych. Czytamy o tym w biogramie Rodziewiczówny zamieszczonym w XXXI tomie Słownika Biograficznego: "[...] w r.1890 prasa warszawska doniosła o czynnym zelżeniu (pobiciu) przez Rodziewiczównę pastucha z Antopola, grożącym pisarce dwutygodniowym aresztem, zakończonym jednak umorzeniem postępowania śledczego, po wypłaceniu powodowi 5 rb. W grudniu 1900 spotkała Rodziewiczównę chłopska zemsta w postaci podpalenia zabudowań jednego z folwarków (spaliła się stodoła z całą krescencją, młocarnia i obora, a w niej 50 sztuk bydła rogatego)."
Ale oto przyszedł rok 1937, w którym to Maria Rodziewiczówna obchodziła 50-lecie swej pracy pisarskiej. Dwa lata wcześniej przyznano jej Wawrzyn Polskiej Akademii Literatury, ale nie przyjęła go z powodów, na które złożyło się wiele rozczarowań, zarówno jej jako pisarki, jak i bardzo aktywnej działaczki społecznej. Jednak ów 1937 rok okazał się dla niej czymś bardzo ważnym, bo oto mieszkańcy Horodca i rodzinnej Hruszowej, urządzili wielkie uroczystości na jej cześć. Odbyły się one 3 lipca 1937 roku (stąd ta widoczna trójka na dzwonie). Mszę odprawił ordynariusz piński, ksiądz biskup Kazimierz Bukraba, a liczny w niej udział wzięli mieszkańcy Horodca i Hruszowej. W wygłoszonym przemówieniu biskup dziękował jubilatce za jej pracę "nad rozpalaniem uczuć szlachetnych w duszach polskich - umiłowania kraju ojczystego i religii". Mówił, że jako uczeń gimnazjalny czytał jej powieści i "niejedna łza popłynęła" z jego oczu, a "ziarna szlachetne wpadły do duszy". Ale najdonioślejszym momentem uroczystości było podarowanie do kościoła w Horodcu dzwonu ufundowanego przez sąsiadów, oficjalistów dworskich i okolicznych chłopów, nazwanego jej imieniem "Maria". Na czaszy dzwonu wyryto zaś (poza wspomnianymi już emblematami) wielce patriotyczny dedykację "Ducha żarem, serca miłosierdziem, hojną ofiarnością, mocą żywego i pisanego słowa służyła sprawie Bożej i umiłowanej Polskiej Macierzy. Dzwonie dzwoń! Głoś wieczną wartość zasługi." i ten właśnie tekst pozwala stwierdzić, że sfotografowany dzwon jest tym samym, który podarowali pisarce mieszkańcy stron, w których żyła i pracowała przez tyle lat, bowiem na dostępnych nam jego częściach wyraźnie można odczytać fragmenty owego tekstu w identycznej wersji. Pomyłki być nie może. Jak trafił on do mauzoleum w Mińsku? Oto zagadka!

Wróćmy jednak do historii opisanej w książce Jana Głuszenia "Strażniczka kresowych stanic".
Rodzicami chrzestnymi naszego dzwonu byli: pani Makowska - żona osadnika wojskowego, oraz Henryk Skirmunt. W tym miejscu należy słów kilka poświęcić rodzinie Skirmuntów, z którą to Rodziewiczównę do końca życia łączyły bardzo silne związki. Otóż po powstaniu styczniowym, kiedy mała Marysia miała zaledwie kilka miesięcy, rodzice jej za pomoc udzielaną powstańcom zostali wywiezieni na Syberię. Początkowo wychowywała się ona u dziadków, a kiedy ci zmarli opiekę nad dzieckiem przejęła daleka krewna i przyjaciółka matki, Karolina Skirmuntowa. Trwało to do powrotu rodziców Marii, czyli do roku 1871. Ale z rodziną Skirmuntów nigdy nie zerwano serdecznych kontaktów, czego dowodem jest udział Henryka Skirmunta w tej tak podniosłej uroczystości a także Konstantego Skirmunta (byłego ministra i ambasadora RP).Niejako obok tego miało miejsce jedno jeszcze, bardzo ważne dla Marii, wydarzenie. Otóż, okoliczni chłopi podarowali jej album z tak brzmiącą dedykacją: "Sprawiedliwej Pani i Matce za 50 lat wspólnej pracy". I to jest chyba najlepszy dowód na to, że współżycie tych dwu światów, czyli dworu i mieszkańców okolicznych wsi, układało się bardzo dobrze, a incydent sprzed lat czterdziestu został zapomniany, zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę relację o "szczególnym wzruszeniu", z jakim Rodziewiczówna odbierała ów album.

Należałoby teraz zapytać, jakie powinny być dalsze losy owego dzwonu? Co zrobić z tym odkryciem? Czy na pewno powinien on znajdować się w tak ważnym, ale zupełnie nie związanym z jego pochodzeniem i historią, miejscu? To samo pytanie zadają sobie członkowie Stowarzyszenia Rodu Rodziewiczów. Wydaje się za słuszne, zwrócenie do władz Białorusi, jak i do rodzin poległych żołnierzy, z propozycją wymiany. Stowarzyszenie mogłoby ufundować właściwy temu miejscu dzwon, z odpowiednimi, upamiętniającymi poległych żołnierzy napisami, by w zamian otrzymać dzwon MARIA. Mógłby on znaleźć się w jakimkolwiek miejscu związanym z życiem Marii Rodziewiczówny, lub też w którymś z polskich kościołów, czy stać się ważnym obiektem muzealnym.

Oczekujemy na opinie w tej sprawie.

Powiększ Powiększ Powiększ


powrót