12. Anastazy Rodziewicz – Utracona ziemia (fragment książki).
Anastazy Rodziewicz
Na nieludzkiej ziemi
Po raz pierwszy zobaczyłem Niemców w Aleksandrówce 23 czerwca 1941 r. Wczesnym rankiem usłyszeliśmy silny warkot samochodów j motocykli, które zatrzymały się obok naszego sadu. Sad był duży i przylegał do drogi biegnącej przez kolonię. Szum i gwar wydawanych komend przez dowódców wskazywał na to, że pododdział ten zatrzyma się na odpoczynek. Był to prawdopodobnie pułk rozpoznawczy, gdyż rozlokował się w niektórych większych sadach. Zaciekawiony szybko wyszedłem z mieszkania, by zobaczyć z bliskiej odległości żołnierzy niemieckich. Udałem się do studni na podwórzu i ujrzałem już grupę żołnierzy obracających kołowrót studni i czerpiących wodę. Wlewali wodę do koryta stojącego z tyłu obok studni, gromadząc się do mycia. Ktoś z żołnierzy zapytał:
– Wasser ist gut? *
Jeden z żołnierzy kazał mi przynieść kubki do picia. Zrozumiałem go, udałem się szybko do mieszkania i spełniłem polecenie. Z kolei drugi z żołnierzy kazał mi zaczerpnąć wodę kubkiem z wiadra i nieco wypić. Wykonałem tę czynność i Niemcy już bez obawy przystąpili do picia. Rodzice z bratem w tym czasie byli w mieszkaniu. Tymczasem w sadzie pododdział rozlokował się na krótki odpoczynek. Był bardzo ciepły i słoneczny poranek. Żołnierze niemieccy w większości zdjęli mundury, zaczęli się myć w wodzie przyniesionej wiadrami do kilku większych mis i naczyń rozstawionych w sadzie. Niektórzy zaczęli się golić. Ustawiona kolumna pojazdów odstępami w kierunku wschodnim składała się z kilkudziesięciu motocykli z przyczepą, gdzie na każdej były umocowane karabiny maszynowe, kilkadziesiąt opancerzonych samochodów oraz kilka samochodów odkrytych do przewożenia ludzi i sprzętu bojowego, Zacząłem śmielej oglądać niemieckich żołnierzy i oficerów. Wyglądali w porównaniu z żołnierzami sowieckimi wspaniale: czyste mundury, brak zmęczenia, hłmy nadające wygląd bojowy. Niektórzy żołnierze położyli się na traw i drzemali.
Biorąc pod uwagę własne spostrzeżenia i moich kolegów, wyciągnąłem wniosek, że całą dobę oddział ten znad granicznej rzeki Bug przesuwał się w kierunku wschodnim. Z naszej miejscowości do najbliższego punktu granicznego, tj. Uściługa nad Bugiem, było około 80 kilometrów. Ojciec dwukrotnie budował tam fortyfikacje, przymusowo wys łany przez sowieckie władze rejonowe w Sienkiewiczówce. Tak wii zmechanizowana jednostka pokonała te odległość w jedną noc. I zdobyciu tej małej miejscowości dowództwo niemieckie oddziału ro poznawczego zarządziło krótki planowy odpoczynek, trwający oko 1,5 godziny. Duży ten oddział (pułk) w składzie mniejszych pododdziałów, jak zauważyłem później, rozlokował się w identyczny sposób w s dach sąsiadów: Apolinarego Zawilskiego, Molitwienika (Ukraińca Stanisława Konsowicza, Mikołaja Przoniuka (Ukraińca).
Miałem wtedy 17 lat i byłem wszystkiego ciekaw. Kręcąc się wśrc Niemców znajdujących się przy studni wszedłem znowu do sad W pewnej chwili zauważyłem na drodze biegnącej przez kolonię m ich kolegów szkolnych: Cezarego Nartowskiego, Henryka Zawilskigo, Kazimierza Konsowicza, którzy stanęli przy grupie żołnierzy niemieckich. Bez namysłu dołączyłem do nich. Podziwialiśmy wszyscy z chowanie się żołnierzy wobec swoich dowódców. Godne uwagi by ich podejście do oficerów, salutowanie i ogólna rutyna wojskowa. Byliśmy pod wrażeniem ich dyscypliny i sposobu bycia oraz tężyzny fizycznej, jak i wyglądu zewnętrznego. Idąc ścieżką obok drogi biegnącej przez środek kolonii, stanęliśmy przy skraju sadu Franciszka Zawilskiego, gdzie też licznie zgrupowani byli żołnierze niemieccy. Nagle na drodze przylegającej do gospodarza Piotra Rogalskiego usłyszeliśmy głośne wydawanie rozkazu. Niezatarte wspomnienie pozostawił w mojej pamięci widok czwórki żołnierzy niemieckich udających się miedzą rozdzielającą pole uprawne P. Rogalskiego od F. Zawilskiego. Na polu tym rosło duże żyto, powyżej k łan. Idąc miedzą Niemcy zauważyli ślady połamanego żyta w głębi pola, przystanęli. Dowódca patrolu polecił jednemu, by szedł dalej po śladach. Gdy żołnierz szpicy (patrolu ubezpieczania) posuwał się w kierunku śladów w bok od miedzy, dostrzegliśmy stojącą w życie sylwetkę człowieka z uniesionymi rękami do góry. Niemiec z ubezpieczeń patrolu krzyknął: – Hande hoch!
Był to dezerter z rozpoznawczych jednostek Armii Sowieckiej. Poniósł on już przedtem ręce do góry, wyprzedzając rozkaz Niemca. Jeden z patrolu przyprowadził jeńca sowieckiego na drogę i przekazał wyższemu dowódcy. Z kolei ten sam patrol ubezpieczający pododdział przesunął się około 50 metrów dalej i zauważyliśmy znowu drugą sylwetkę, wystającą z żyta z podniesionymi rękoma do góry. Przyprowadzono drugiego, do tego samego dowódcy. Obaj jeńcy trzęśli się ze strachu i zaczęli płakać – jeden z nich klęknął przy dowódcy i prosił o darowanie życia. Niestety, oficer niemiecki nie rozmawiał z jeńcami – kazał natychmiast odprowadzić ich w pole i zastrzelić. Dwóch żołnierzy niemieckich z tego samego patrolu pojedynczo wyprowadziło jeńców około 30–40 metrów. Padły dwie serie z automatu. Żołnierze niemieccy powrócili i buńczucznie zameldowali wydającemu rozkaz o wykonaniu zadania.
Dla mnie osobiście i moich kolegów był to wstrząsający dramat, jaki rozegrał się na naszych oczach. Zastanawiałem się, jaką wartość stanowi życie? Jak jest straszna wojna? Co jest wart człowiek – jeniec, którego w kilka sekund pozbawia się życia? Straszliwe myśli napływały mi do głowy. Zastanawiałem się nad tym, co oni zawinili? Dlaczego tak haniebnie zostali zastrzeleni? Gdzie są ich rodziny? Gdzie matka? Zapewne nigdy się nie dowie, gdzie zginął jej syn na froncie i w jakich okolicznościach?
Po tym dramatycznym wydarzeniu szybko wróciliśmy wystraszeni do swoich domów. Gdy doszedłem do naszego sadu, padł rozkaz do wymarszu. W mgnieniu oka zawarczały motocykle, samochody pancerne i transportowe przewożące piechotę. Niemcy usadowili się w pojazdach z zachowaniem gotowości bojowej do dalszego marszu, wysłali do przodu ubezpieczenie sił głównych i rozpoznanie na motocyklach z bronią maszynową. Kierunek marszu – droga do czeskiej kolonii Mychny i dalej Boremel na wschód od naszej kolonii.