17. Franciszek Walinowicz – Ukarania za niewinność (fragment wspomnień).
Franciszek Walinowicz – Ukarania za niewinność.
Pod koniec lutego 1946 r. ponowiliśmy próbę ucieczki. Tym razem wybrał się z nami Bronisław Rodziewicz ze wsi Żłoukty (koło Turgiel – Wileńszczyzna). Trafiliśmy na pociąg towarowy. Maszynista potwierdził, że jedzie w kierunku Kijowa i że zatrzyma się na stacji Wołowo. Wdrapaliśmy się do pustej węglarki i chociaż zmarzliśmy, do Wołowej dojechaliśmy. Tam zanocowaliśmy na bocznicy kolejowej w wagonie. Obudziłem się, kiedy zaczęło świtać. Wychyliłem głowę na zewnątrz i zauważyłem, że w naszym kierunku, po śladach na śniegu, idzie milicjant. Wsunął głowę do wagonu i spytał nas, co tu robimy? Odpowiedziałem, że czekamy na pociąg. Uwierzył, ale my opuściliśmy kryjówkę. Na pociąg oczekiwaliśmy, spacerując po targu. Przy drugim podejściu udało się nam wreszcie trafić na właściwy pociąg relacji Kijów – Smoleńsk. Uczepiliśmy się go i pojechaliśmy na stopniach bądź zderzakach. Rzucaliśmy się w oczy, bo byliśmy w ubraniach roboczych i umorusani węglem. Nogi mieliśmy owinięte czarnymi szmatami i w płytkich kaloszach. Przed naszą ostatnią ucieczką ogłoszono, że jeżeli ktoś chce wyjechać do Polski, musi napisać podanie o zmianę obywatelstwa (choć nie prosiliśmy wcześniej o radzieckie!). Pobraliśmy więc z kopalni zaświadczenie, że tam pracujemy. Szczęśliwie dojechaliśmy do Smoleńska. Mimo że mieliśmy pieniądze na bilety (rodzice przysłali na naszą prośbę po 600 rubli), nie mogliśmy ich nabyć, gdyż w owym czasie wymagana była przepustka do tego, delegacja służbowa. Pewnego razu tak zmarzliśmy nocą na wietrze, że zdecydowaliśmy się wejść do wagonu. Podczas kontroli biletów zapłaciliśmy po 92 ruble kary. Znów musieliśmy wyjść na zewnątrz i jechać na mroźnym wietrze, na stopniach lub zderzakach.
W Smoleńsku skryliśmy się w tłumie na bazarze, gdzie wypiliśmy po raz pierwszy od dwóch dni – po szklance kisielu z żurawin. Wieczorem uczepiliśmy się pociągu i odjechaliśmy w kierunku Mińska. Wysiadając u celu, zgubiliśmy brata i odeszliśmy do miasta sami z Rodziewiczem. Pod wieczór znów wskakiwaliśmy na stopnie wagonów, aby tym razem dojechać do Mołodeczna (bez brata). Stamtąd dotarliśmy do stacji Oszmiana. Dalej szliśmy trochę po torach kolejowych, by z jakiegoś przystanku dojechać do Smorgoń. Kolejny etap ucieczki do Szumska – to znów przemarsz. Te tereny już dobrze znałem, ponieważ niedaleko stamtąd mieszkała moja rodzina. Ale do stryja nie dane mi było dotrzeć. Tuż przed jego zagrodą zatrzymała nas milicja. Do domu już nie pozwolono nam dojść. Nie mieliśmy dokumentów zwolnienia z łagru, więc zabrano nas na komisariat w Szumsku. Po drodze próbowałem przekupić sierżanta łapówką 300 rubli, ale nie chciał tego przyjąć. Przechodząc przez Miżniu-ry, poprosiłem kobietę, która nas wcześniej ugościła (jej syn Arnatkiewicz więziony był w naszym łagrze), aby powiadomiła stryja, że zostaliśmy aresztowani. Gdy nas doprowadzono na komisariat, naczelnik kazał nam wyłożyć na stół posiadane rzeczy. Moje całe bogactwo stanowił kawałek blachy z puszki po konserwach, przywiązanej drucikiem do patyka (służyła za łyżkę) i kawałeczek noża z blachy. Musiałem też oddać 300 rubli.
Fragment wspomnień Franciszka Walinowicza, więcej: www.sybiracy.wckp.lodz.pl