7. Janina Rodziewicz – Pamiętnik z Hagi, fragment rekopisu z Biblioteki Narodowej.

Janina Rodziewicz

Pamiętnik z Hagi

18 października 1939 r.

 

Dziennik? Tygodnik chyba? Czyż można się zdobyć na spokojne, codzienne notowanie wypadków gdy przerastają one pojęcia ludzkie? Bo czyż można pojąć fakt, że Polska, jako niezależne, wolne, potężne państwo już w tej chwili nie istnieje? Że ją musimy na nowo zdobywać, na nowo o nią walczyć, na nowo ją tworzyć? Dwadzieścia lat – pół życia jednego pokolenia. Żyją jeszcze w pełni sił ci, co ją stworzyli. Młodzieżą są ci, co w wolnej się urodzili, i już jej niema. Ani pojąć, ani wyobrazić sobie tego nie można.
Czyja wina? Historia może kiedyś powie. Dziś nie zdoła i nie wyda sądu nikt. I premier nasz sąd przekazuje historii. My przetrwać musimy, i zdobyć ją znowu i odbudować i… zemścić się, ach zemścić się przede wszystkiem, krwawo, jak najkrwawiej.
Chyba nikomu z nas, ani mężczyźnie ani kobiecie nie drgnęłaby ręka, gdyby można było stanąć oko w oko z jakimś Niemcem. Za każdą kroplę polskiej krwi, za każdą cegłę zburzonego domu, za każdy strzęp spalonej strzechy, za każdą łzę polskiego dziecka – zemsta, zemsta. A tymczasem my tu siedzieć musimy bezczynnie, bezradnie czekać i trwać. A nasi aljanci? Słów dotrzymali, wojnę wypowiedzieli i dotąd na tem się kończy. Parę zatopionych statków, kilkanaście zestrzelonych samolotów, pukaniny z armat. Cały strach ogarnia, a jeśli nas wykiwają, jeśli dojdą do porozumieniami z Hitlerem, co z nami będzie? Na marne pójdą te ofiary, na marne krew, na marne gruzy Warszawy. Boże, Boże, co tam się dzieje, co dzieje? Z opisów gazet, przerażające rzeczy.
Głód, zima, choroby, ruiny miasta, gruzy, nędza, śmierć. I nic pomóc nie można, ani ratunku dać, ani słowem pocieszyć, nie mam sił pisać nie mogę myśleć, a łez nam już brak, a płakać nie wolno…