11. Teresa Szepietowska (z d.Rodziewicz) – Wspomnienia wojenne. Rozdział Lato 1934.

Teresa Szepietowska

Wspomnienia wojenne

Najpierw było nocne wycie psów Byłam na wakacjach u Dziadków Kowalskich, bez Mamy, która była w Żegiestowie. U dziadków była ciocia Janka z Zosią i Wituś. Wszystkie dzieci spały w jednym pokoju, a Babcia i ciocia Janka w sąsiednim. Surmicze było to przedmieście Dubna, po drugiej stronie rzeki Ikwy – coś w rodzaju wsi. Były tam tzw. „sadyby”, czyli domy w ogrodach, a między nimi „sadyba” dziadków. Wszędzie były psy. Otóż w te letnie noce 1939 r. psy wyły. Zaczynał jeden, podawał drugiemu, potem dalej, a potem znów z powrotem. Nasz Cerbuś oczywiście też brał w tym udział. Wyły, nie szczekały. Zosia i Wituś spali, a ja budziłam się, słuchałam tego wycia z rosnącą zgrozą, wreszcie szłam do cioci Janki do łóżka, a ona mnie przytulała i uspokajała. Mówią, ze psy czują zbliżającą się wojnę. Rzeczywiście potem w Olesku przed wojną sowieckoniemiecką w 1941 r. też wyły, ale inaczej, niż wtedy latem ’39. A może ja nic słyszałam.
Przyjechała po mnie Mama. Był koniec sierpnia 1939 r. Ogłoszono mobilizację. Kopano rowy przeciwlotnicze, aby tam kryli się ludzie podczas bombardowania i ostrzału. Zaklejano szyby paskami papieru na krzyż przed wypadnięciem od wybuchów. Wujek Romek został powołany do wojska i przyszedł się pożegnać ze swoimi rodzicami, moimi dziadkami. Pamiętam, jak drgała mu powieka szczególnie silnie. Ten tik miał z wojny 1920 r., gdy ziemia z wybuchu armatniego przysypała go razem z koniem. Wracałyśmy z Dubna do Lubomla 31 sierpnia 1939 r. ostatnim pociągiem przed wybuchem wojny Przed sadybą dziadków na ul Fabrycznej na Surmiczach wsiadłyśmy do dorożki: Mama i ja, oraz ciocia Janka i Zosia. One miały jechać do Warszawy, gdzie mieszkały, a jechało się przez Luboml. Babcia Hela, dziadunio Ignacy i Ciciś, czyli stryjcio Marek, brat dziadka stali za drewnianą bramą, opierając się o nią i żegnali nas. Tak ich pamiętam. Widziałam ich wtedy ostatni raz, bo wszyscy poumierali w czasie wojny. Wsiadłyśmy do pociągu w Dubnie i okazało się, że jest w nim pełno żołnierzy.
Były też przyłączone towarowe wagony z końmi. Na jednej ze stacji żołnierze nosili dla tych koni wodę w parcianych wiadrach, które wtedy widziałam jedyny raz w życiu. W pociągu okazało się, że sytuacja jest naprawdę poważna. Wszędzie pełno wojska. Pociąg jechał chyba bardzo długo, bo pamiętam postoje na stacjach. Na każdej wsiadali żołnierze rekruci. Gdy pociąg ruszał z jakiejś małej stacyjki, gdzie też wsiedli rekruci, widziałam taką scenę: wiejska kobieta w chustce na głowie, osuwała się w rozpaczy w skos po nasypie, czepiając się rękami trawy, głośno zawodząc.
Wielu młodych żołnierzy stało w korytarzu naszego wagonu i wszyscy tę kobietę widzieli. Czuło się przygnębiający nastrój. Wtedy ciocia Janka – żona oficera – wyszła na korytarz i zaintonowała jakąś piosenkę żołnierską. Chłopcy ją podjęli, a następnie śpiewali inne i napięcie prysło Ciocia, widząc co się dzieje postanowiła Zosię zostawić u nas w Lubomlu, dokąd sama miała z Warszawy przyjechać, ale stało się inaczej i Zosia była sama najpierw u nas, a potem u babci w Dubnie, aż do lata 1941. Ciocia w tym czasie była w Warszawie, a wujek wzięty do niewoli gdzieś przez Sowietów zginął w Katyniu.