5. Ewa Higersberger – Przyczynek do wspomnień o dr. Franciszku Rodziewiczu…
Ewa Higersberger
Przyczynek do wspomnień o dr. Franciszku Rodziewiczu
Był rok 1944, rok Powstania Warszawskiego, rok nadziei na wyzwolenie i na zakończenie okupacji hitlerowskiej. Mieszkaliśmy na Saskiej Kępie z Ojcem, Matką i Siostrą Wieści o zbliżającym się froncie skłoniły Rodziców do podjęcia decyzji o przeniesieniu się do lewobrzeżnej Warszawy, do przyjaciół, na ul. Wspólną 10. Matka postanowiła pojechać na Saską Kępę, do naszego mieszkania na Berezyńskiej by zabrać jeszcze trochę rzeczy. Był to dzień l sierpnia. Wybuchło Powstanie. Matka nie mogła już do nas wrócić. Można sobie wyobrazić Jej rozpacz i obawę o pozostawione u przyjaciół córki. Pod koniec sierpnia, gdy dowództwo Powstania przeniosło się do Śródmieścia, nasiliły się bombardowania i życie koncentrowało się w piwnicach. Ojciec mój zmarł 19 września. Pod koniec września zachorowałam na czerwonkę. Po kapitulacji przyjaciółka Rodziców wyszła z Warszawy zabierając młodszą o 3 1/2 roku Siostrę. Mnie powierzyła służącej, która miała zaopiekować się mną i odprowadzić do powstańczego szpitala. Zostałam sama w piwnicy, skąd zabrali mnie przygodni ludzie do szpitala. Wkrótce okazało się, że szpital ma być zlikwidowany, a chorzy ewakuowani Wielu chorych nie było w stanie chodzić. Dano im wybór: albo spróbują piechotą udać się do zbiorczego szpitala powstańczego, skąd będą ewakuowani poza Warszawę, albo udadzą się do ad hoc zorganizowanego szpitalika przy ul. Chopina. Nie byłam w stanie poruszać się o własnych siłach. Zaniesiono mnie na Chopina. Ciężko chorą 11-letnią dziewczynkę przyjął dr Franciszek Rodziewicz i Jego żona Anna Aniceta. Zaopiekowali się mną, jak córką. Sami nie mieli dzieci. W szpitaliku było około 30 chorych, wśród których spotkałam między innymi znajomych mych Rodziców. Dr Rodziewicz zastosował wobec mnie „końską** kurację. Oprócz wody nie mogłam wziąć do ust żadnego jedzenia. Chorzy użalali się nade mną, próbowali częstować mnie po kryjomu czymś skromnym do jedzenia. Pan Doktor i Jego żona pilnowali mnie nieustannie. Dzięki tak drakońskiej kuracji i konsekwentnemu postępowaniu przeżyłam i wyzdrowiałam. Przez cały październik szpitalik działał, z sąsiednich opuszczonych domów przynoszono znalezione jedzenie. Pojawiali się żołnierze Wermachtu, odnoszący się do chorych, a szczególnie do mnie – dziecka ze zrozumieniem tragicznej sytuacji. Częstowali papierosami, czekoladą. Taka sytuacja, zdawało się stabilna, trwała do końca października. Po l listopada Niemcy zaczęli systematycznie podpalać i niszczyć dzielnicę. Z osób, które były w miarę sprawne dr Rodziewicz organizował grupy do gaszenia pożarów. Ściany szpitalika rozgrzewały się niebezpiecznie od płonących sąsiednich budynków. Huk przy wysadzaniu w powietrze domów i pożary powodowały, że pianina i fortepiany, których było sporo w domach zamożnych mieszkańców pobliskich domów, grały niesamowitą symfonię kończącą się wystrzałami strun niszczonych przez płomienie instrumentów. W połowie listopada Niemcy zadecydowali o ewakuacji szpitalika. Podstawiono ciężarówki i chorzy ze swym skromnym dobytkiem zostali wywiezieni poza Warszawę. Niemcy zaproponowali pozostanie w Warszawie pp. Rodziewiczom, mnie i p. Kołodziejskiemu. Gdy odmówili, Niemcy zaproponowali oddanie do dyspozycji wagonów kolejowych dla zabrania ruchomości szpitalika i własnego. Dr Rodziewicz odmówił, gdyż twierdzi], że skoro Jego podopieczni mogli zabrać tylko swój osobisty dobytek, to On tez tak uczyni.
Przenieśliśmy się do Żyrardowa. Tam zastało nas wyzwolenie. Potem dowiedziałam się, że moja Matka szukała mnie, trafiając nawet do Krakowa, do siostry p. Anny. Przywiązaliśmy się do siebie – pp. Rodziewiczowie i ja. Wprawdzie dr Rodziewicz namawiał moją Matkę aby pozostawiła mnie u nich na stałe, ale zarówno dla Matki, jak i dla mnie była to propozycja nie do przyjęcia. Rozstawaliśmy się z bólem, jak Rodzice z córką. Wiedzieliśmy, że nasze kontakty się nie skończą i rzeczywiście, do śmierci obydwojga pp. Rodziewiczów byli Oni i dla mnie i dla mojej Matki, jak najbliższa rodzina.
Podczas okupacji dr Rodziewicz pracował w Szpitalu Ewangelickim graniczącym z gettem Przez szpital przerzucano paczki dla Żydów, pomagano Żydom w przechodzeniu na stronę aryjską.
Po wojnie dr Rodziewicz otrzymał propozycje zajęcia wysokiego stanowiska w służbie zdrowia, ze wszystkimi płynącymi z tego korzyściami Warunkiem było wstąpienie do partii. Zdecydowanie odmówił, pozostał w Żyrardowie, mieszkał w niezwykle ciężkich warunkach ale nie sprzeniewierzył się swoim przekonaniom. Był niezwykle cenionym przez pacjentów i współpracowników. Zawsze serdeczny, dbały, życzliwy. W latach powojennych, kiedy wielu pacjentów narzekało na lekarzy, pacjenci dr Franciszka Rodziewicza wyrażali swoje uznanie dla Niego na łamach prasy podając Jego osobę jako wzór człowieka i lekarza. W piśmie pracowników służby zdrowia „Służba Zdrowia” z dnia 7 lipca 1974 r. grono przyjaciół opublikowało wspomnienie, którego fragment przytaczam: „Odszedł lekarz niezwykle sumienny, nestor polskiej dermatologii, najlepszy Kolega i Przyjaciel Ci, co Go znali, będą Go wspominać ze wzruszeniem”. W warunkach rodzinnych i domowych był człowiekiem patriarchalnym Bez mała „domowym tyranem”. Decyzje należały wyłącznie do Niego, On decydował o ubraniu żony, o Jej kapeluszach. Nie pozwalał nawet ubierać się w to, co Żona sama sobie kupiła. Niezwykle rzadko godził się na wyjścia Żony bez Jego asysty. Trzeba podkreślić, że był mężem bardzo troskliwym i kochającym. Stanowili niezwykle zgodne i kochające się małżeństwo.
W towarzystwie niezwykle dowcipny, wykazywał się wielką erudycją, znajomością sztuki, muzyki. Młodych rozmówców wprawiał czasami w zakłopotanie „egzaminując” z języków obcych. Władał przecież francuskim, niemieckim, angielskim i rosyjskim. Potrafił rozmawiać na każdy temat zarówno z młodzieżą, jak i z dorosłymi i na każdy niemal temat miał coś konkretnego do powiedzenia. Rzadko spotyka się ludzi o tak szerokich zainteresowaniach i wiedzy. A gdy czuł niedosyt swej wiedzy w jakiejś dziedzinie, zaraz po rozmowie próbował uzupełnić swe wiadomości. Dr Franciszek Rodziewicz pozostaje w mej pamięci jako wspaniały Człowiek, prawy, erudyta o wielostronnych zainteresowaniach, świetny lekarz mający zawsze na pierwszym miejscu dobro pacjenta.