Maja Rodziewicz-Szynicka wydała od 2002 roku trzy tomiki wierszy, a czwarty wyda niebawem. Jest klasycznym przykładem gorącego, pulsującego talentu, który krystalizuje się, wysławia, w szybkim czasie, jeśli brać pod uwa-gę, że warsztat poetycki nie wynika z olśnienia, tylko z pracy. Ta poezja jest jednak olśnieniem. W niej tyle dziewczęcości, zapału, namiętności, że wszystko tu wydaje się spontaniczne, podszyte radością istnienia i odnajdywania miłości.
Tak, jest to przede wszystkim poezja erotyczna. Miłość jest tu motorem weny twórczej i autoegzystencjalnych eksploracji. Jest oknem na świat, powie-trzem, jakim poetka oddycha, tytułem, jaki zawisł nad opowieścią o całym świe-cie... To szalenie trudne i karkołomne zadanie. Od czasów Safony erotyk wy-czerpał – zdawałoby się – swoje wszystkie możliwości; cóż nowego można od-kryć w swoich uczuciach, czego dawniej nie odkryli już inni poeci? A jednak! Bo tajemnica tkwi nie w szablonowości przeżyć, tylko w nieszablonowości ję-zyka. Stara mądrość powiada, że jeśli na świecie jest tylko jedna prawda, to ist-nieje nieskończona liczba jej sformułowań. W gruncie rzeczy w tym tkwi potęga języka i wieczność literatury.
Wiersze Mai Rodziewicz mają dwa podstawowe atuty. Po pierwsze, bar-dzo żywiołowo, z wdziękiem i naturalnością, wysławiają jej głód miłości i tem-peraturę jej przeżywania. Powiem nawet coś, czego dotychczas nigdy nie napi-sałem o „poezji kobiecej”: te wiersze są sexy! I to bez rezygnowania z wielkiego arsenału subtelności, wdzięku, „ulotności”, jakim poetki umieją nas, męskich czytelników, mamić. Ach, szelmy...
Drugim atutem tej liryki jest jej zwięzłość. Epigramatyczność. Tak, w re-gule epigramatu te wiersze mieszczą się znakomicie. A zwięzłość połączona z prostotą środków wyrazu to najtrudniejsze przymioty warsztatu poetyckiego. To właśnie wylewność, gadulstwo, piętrzenie obrazów demaskuje poetów słabych, tych, którzy jednym cięciem pióra nie umieją „załatwić sprawy”. Maja – umie!
Już pierwszy wiersz pt. Czajnik, który otwierał debiutancki tomik poetki (Nie dogonią mnie już twoje słowa, 2002) dawał próbkę jej epigramatycznego talentu: Zobaczyłam na / wystawie /srebrny czajnik / z drewnianą rączką/ paso-wałby do / naszej kuchni // której nie ma... Proszę zauważyć: w tych kilku po-wściągliwych wersach jest cała opowieść o niedosycie, braku, łaknieniu... Żad-nych emocji – a tyle emocji!
Zaś co do tego niedosytu, braku, łaknienia... W tę stronę ewoluuje ta po-ezja poprzez trzy tomiki. Jeśli na początku napisałem, że Rodziewicz jest Poetką Miłości, to nie znaczyło, że mam ją za jest Poetką Beztroski. O miłości nie nio-sącej żadnych mrocznych problemów mogą pisać tylko autorzy bardzo niedo-świadczeni albo bardzo... no, darujmy sobie epitety. Miłość niemal zawsze jest walką, rozczarowaniem, łaknieniem, niezaspokojeniem, niepokojem, w końcu staje się odchodzeniem, utratą, rozpaczą... Dziewczęcość obleka się w kobie-cość; czasami bolesną. I jeśli przeczytamy wiersze Mai w ich chronologicznej kolejności, to taka właśnie ewolucja staje się widoczna gołym okiem.
W drugim tomiku (Nie w twoich dłoniach rozkwitam, 2005) znalazłem ta-ki oto tekst: Byłam oazą // przy tobie / stałam się / pustynią. Wyobraźmy sobie odwrócenie porządku sytuacyjnego w tym wierszu: Byłam pustynią // przy tobie / stałam się / oazą. Otóż ewolucja treści i nastrojów tej poezji przebiega jakby od tej drugiej, zmajstrowanej przeze mnie wersji wiersza, ku jej wersji pierw-szej, właściwej. Coraz więcej pustyni, coraz mniej oazy. Jest to, niestety, do-świadczenie uniwersalne; całe nasze życie ma tylko ten i tylko ten kierunek: od oazy ku pustyni. Rozdziewicz znakomicie to przeczuwa, a wszędzie tam, gdzie jej pisanie o miłości staje się coraz bardziej pisaniem o losie umie obrazem po-etyckim wyręczyć egzystencjalną histerię. Jest mistrzynią subtelności, ale to nie znaczy, że przemilcza niesubtelny dramat istnienia.
Można by jeszcze wnikać w wiele szczegółów charakterystycznych dla tej twórczości. Np. w tomiku ostatnim pt. Anioły nie mokną (2007) topos anioła jest warty krytycznoliterackiej analizy. Pojawiają się nowe tonacje, poszerzające spektrum tej liryki, np. w wierszu Boże czytamy: Ty powiedziałeś / że stworzyłeś człowieka / na swój obraz i / podobieństwo // jeśli to prawda / to boję się Ciebie / poznać... Tu przecież jest gorycz, sarkazm, problematyka par excellence filo-zoficzna...
Tak, ta poezja z tomiku na tomik rozwija się, poszerza swój światopogląd, a autorka z szelmy przeistacza się w trzcinę myślącą...
Tak musi być! Chociaż życzę jej, by łzy nigdy nie wyparły uśmiechu.
Leszek Żuliński